Mariusz Gadomski przypomina interesujące historie sprzed lat z wątkiem kryminalnym...Nie od dziś wiadomo, iż Polki są atrakcyjnymi kobietami i mają duże wzięcie u mężczyzn z całego świata. Także u tych, których konta bankowe opiewają na liczby kończące się serią zer. Jednakże zapracowani biznesmeni przeważnie nie mają zbyt wiele czasu w romantyczną grę. Tacy jak oni wolą, gdy wszystko dostają podane na talerzu. Również miłość.Cel matrymonialny niewykluczony Opisywana historia rozgrywała się w czasach, kiedy nie istniały jeszcze internetowe portale randkowe. Ale osób, które potrzebowały takich usług, nie zostawiano samym sobie. W celu znalezienia życiowej partnerki lub partnera należało zwrócić się do
biura matrymonialnego lub przejrzeć prasowe ogłoszenia typu „Towarzyskie”, „Poczta Serc” bądź „Poznajmy się”."Jestem młodą kobietą, podobno interesującą i przystojną. Chętnie poznam pana mieszkającego poza granicami Polski, bo rodacy absolutnie nie są w moim typie. Cel matrymonialny niewykluczony". Takiej mniej więcej treści ogłoszenia pojawiły się latem 2000 roku w wielu popularnych tytułach prasowych na terenie całej Polski. Ofertą zainteresowało się wielu cudzoziemców, między innymi z Niemiec, Francji, Danii, USA, Kanady, a choćby Australii. Nie byli co prawda prezesami zarządu firm obracających milionami dolarów lub euro, ale piekarzami, mechanikami i skromnymi urzędnikami, niemniej na brak forsy żaden nie narzekał.Zdecydowali się odpowiedzieć na anons w nadziei na zdobycie miłości, której do tej pory nie spotkali na swojej drodze. Ponieważ "podobno interesująca i przystojna Polka" nie podała w ogłoszeniu swojego adresu zamieszkania, mężczyźni zgodnie z prośbą kobiety, wysyłali do niej listy na numer skrytki pocztowej założonej w jednym z urzędów pocztowych w Lubartowie. Po czym czekali na odzew.Cnota ich cierpliwości była wynagradzana. Po kilku tygodniach otrzymywali upragnioną wiadomość z Polski. Listy były nasycone pachnącą substancją i skreślone drobnym pismem na pięknym papierze, ozdobionym serduszkami i pucołowatymi amorkami. Kobieta pisała, iż dobrze gotuje, lubi szyć, szydełkować i uprawiać ogródek. Do przesyłki dołączała zdjęcie. Na fotografii widniała ładna, tajemniczo uśmiechnięta blondynka o typowo słowiańskiej urodzie. Przedstawiała się jako „Jani”.„Tak mówią do mnie przyjaciele” - wyjaśniała. Zaznaczała przy tym, iż w razie gdyby adresat listu uznał, iż to zbyt pospolite imię, albo z sobie tylko wiadomych powodów nie przypadło mu ono do gustu, to nie ma żadnego problemu. Może ją nazywać "Kwiatkiem Narcyza", bo budzi to w niej miłe wspomnienia, z którymi na razie nie będzie się dzielić. Zrobi to, gdy uzna, iż mężczyzna zasługuje na jej zaufanie.Aczkolwiek taka forma zwracania się do przystojnej Polki była zarezerwowana wyłącznie dla mężczyzn, którzy żywili wobec niej poważne, matrymonialne zamiary. Pozostali niech nie liczą na tego rodzaju względy. W dalszej części listu pisała, iż pochodzi z ubogiej rolniczej rodziny. Na stałe mieszka w małym miasteczku Włodawa na Lubelszczyźnie i tęskni za życiem w bogatszym, bardziej luksusowym zakątku ziemi. Widziała takie piękne, bogate kraje w kinie i telewizji i jedną chwilą by się tam przeniosła, gdyby tylko los okazał się dla niej łaskawy,Informowała także, iż jest kobietą stanu wolnego i nie miała szczęścia w miłości. Mężczyźni, z którymi dotychczas się wiązała, zawodzili jej oczekiwania, a niektórzy perfidnie wykorzystywali jej ufność i romantyczną naturę. Ile to gorzkich łez wylała z tego powodu!Ale niepowodzenia nie załamywały jej. Mimo wielu rozczarowań żywiła głęboką nadzieję, iż właśnie teraz szczęście wyciągnęło do niej ręce. Epistoła kończyła się zwykle zachętą do kontynuowania znajomości. Póki co korespondencyjnej. "Z niecierpliwością czekam na kolejny list od Ciebie" - pisała w postscriptum Jani vel Kwiatek Narcyza.Przyjadę do ciebie, DarlingZdjęcie, które cudzoziemcy otrzymywali wraz z listem z Polski działało niczym czarodziejski eliksir. Sprawiało, iż po uszy zauroczeni ślicznotką mężczyźni zapominali o całym świecie. Jakoś umykał im fakt, iż Polka znowu nie podała swojego adresu. Wciąż musieli pisać do Jani na numer skrytki pocztowej w Lubartowie. Cóż jednak znaczą drobne trudności, kiedy serce z siłą wulkanu wyrywa się do ukochanej?Odpisując, tym razem już po paru dniach, Jani ponownie informowała, iż jest bardzo ubogą kobietą. Żaliła się, iż nie ma ani komputera, ani choćby telefonu komórkowego. Nie stać jej i tyle. "Tobie, kochanie, który żyjesz w dobrobycie, może się to wydawać czymś nieprawdopodobnym, ale, niestety, tak wygląda nasza polska, prowincjonalna rzeczywistość" - z liter skreślonych na papierze wprost krzyczały smutek, bieda i pragnienie odmiany takiego losu.Polka błagała ich, by nie odrzucali jej z tego powodu. Deklarowała, iż bardzo chętnie spotka się z kandydatem na męża, ale nie może niestety zaprosić go do siebie do domu. Po prostu wstydzi się swojej biedy, a poza tym mieszka z matką, która nie życzy sobie wizyt takich gości. Trudno, ale nie ma się czym martwić. Przecież to ona może pojechać do ukochanego wybranka.To znaczy - pojechałaby, ba na skrzydłach by poleciała, gdyby miała dość pieniędzy na zagraniczną podróż. Nie ma ich niestety i będąc realistką, raczej nie spodziewa się finansowego zastrzyku. Ale jest na to prosta rada. Miała nadzieję, iż kandydat na męża nie jest sknerą i nie pożałuje drobnej sumy na bilet lotniczy dla niej. jeżeli chce, może od razu przelać pieniądze na jej rachunek bankowy. Trafnie przewidując, iż tak się stanie, Jani podawała w liście numer konta.Nie tylko Polak mądry po szkodzie... I nie myliła się w swych przewidywaniach. Wielu panów okazało się dżentelmenami, znającymi życie i nie pozwoliło, by z powodu pieniędzy wygasło ich uczucie do tajemniczej piękności z Włodawy. Przelewy pochodziły głównie z Niemiec i Danii.Okazuje się, iż bynajmniej nie tylko Polak jest mądry po szkodzie. Dotyczy to w równym stopniu wszystkich nacji świata. Oto bowiem cudzoziemcy, po wysłaniu ukochanej kobiecie pieniędzy na podróż, z niecierpliwością oczekiwali tej słodkiej chwili, gdy Jani alias Kwiatek Narcyza powiadomi ich o swym przybyciu. A wtedy oni pojadą na lotnisko i ujrzą ukochaną, gdy w całej swej okazałości pojawi się w hali przylotów. Potem zabiorą ją do domu i odtąd będą we dwoje żyć długo i szczęśliwie, dopóki śmierć ich nie rozłączy.Jednak taka słodka chwila nie następowała. Z momentem przelania środków na konto Jani, tracili z nią kontakt. Mijały dni, tygodnie i miesiące, a tu ani widu, ani słychu. Czekający na przyjazd Polki, mężczyźni wyłamywali sobie palce z niecierpliwości i niepokoju. Różne niedobre myśli przychodziły im do głowy. Wypadek, choroba… A może pieniądze nie trafiły na adekwatny rachunek? Takie rzeczy przecież się zdarzają. Próbowali wyjaśnić sprawę, adresując swoje listy do Jani na numer jej skrytki pocztowej. Nic to nie dało, bo Polka już im więcej nie odpisała.Poszukiwana, poszukiwany...Wreszcie, w styczniu 2001 roku, jeden z cudzoziemców, obywatel Niemiec, który wysłał na jej konto 300 marek poszedł po rozum do głowy i zaczął podejrzewać, iż został bezczelnie oszukany. Nie chodziło mu choćby o finansową stratę, bo był zamożnym człowiekiem, ale o krzywdę natury moralnej. Uczucia są bowiem więcej warte niż wszystkie pieniądze tego świata.Zawiedziony na wskroś Niemiec poinformował o swoich podejrzeniach polską policję. Podał numer skrytki pocztowej w Lubartowie, na który wysyłał listy do Jani. Policjanci bez trudu ustalili, kto wynajął skrytkę. Nie posiadali się ze zdumienia. Osobą tą nie była bowiem, jak należało się spodziewać, powabna blondynka, lecz... łysiejący trzydziestoparolatek metr dziewięćdziesiąt, o dość przeciętnej aparycji. Jani okazała się w stu procentach mężczyzną... Wszczęto za nim poszukiwania.Dariusz J. został zatrzymany w marcu 2001 r. W skrytce pocztowej, którą wynajmował, policja znalazła kilkadziesiąt listów od mężczyzn z całego niemal globu. Ich treść wskazywała na to, iż wielu z nich miało zamiary matrymonialne z osobą, od której otrzymywali te listy. Rzecz jasna nie wiedzieli, iż Jani tylko podaje się za kobietę, a w rzeczywistości jest mężczyzną.Prokuratura postawiła Dariuszowi J. zarzut wielokrotnego oszustwa. Sąd zastosował wobec podejrzanego środek zapobiegawczy w postaci tymczasowego aresztu. Mężczyźnie groziła kara do ośmiu lat pozbawienia wolności.Właściwie użyte słowa Legitymujący się średnim wykształceniem Dariusz J. pochodził z małej wsi nad Bugiem w województwie lubelskim. Był bezdzietnym kawalerem. Chociaż odziedziczył dom po matce, rzadko bywał w rodzinnej miejscowości.Bardziej odpowiadało mu miasto, toteż zamieszkał we Włodawie. Nie miał stałego zajęcia, ani większej szansy na znalezienie satysfakcjonującej pracy, ale nie zamartwiał się z tego powodu. Nosił głowę na karku i nie zamierzał cierpieć niedostatku.- Pamiętam jeszcze ze szkoły, iż często miewał szalone pomysły,. Ale żeby babę udawać i oszukiwać, tego bym się nie spodziewał - powiedział jeden z jego znajomych.Dariusz J. wpadł na dość niekonwencjonalny sposób pomnażania swoich skromnych dochodów, wysyłając do prasy anonse matrymonialne, w których podawał się za kobietę, spragnioną wielkiej romantycznej miłości, niestety biednej jak przysłowiowa mysz kościelna. Koszty własne przedsięwzięcia były w jego przypadku minimalne. Ogłoszenie do gazety, papeterii i znaczków pocztowych oraz zapłata za wykonanie kilkunastu odbitek zdjęć przypadkowo sfotografowanych na ulicy dziewczyn. Naturalnie bez ich wiedzy i zgody.Cała reszta, dzięki której żył na całkiem przyzwoitym poziomie, polegała na zręcznym doborze słów. adekwatnie użyte trafiły w spragnione miłości serca cudzoziemców niczym strzały wystrzelone z łuku przez Amora.W śledztwie ustalono, iż cudzoziemcy przesłali Dariuszowi J. ponad 11 tys. zł na sfinansowanie do nich przyjazdu. Nigdy jednak go nie zobaczyli. W 2002 r. mężczyzna zasiadł na ławie oskarżonych Sądu Rejonowego we Włodawie. Nie przyznał się do winy. Uznano go winnym zarzucanych przestępstw, aczkolwiek udowodniona kwota, na jaką naciągnął pokrzywdzonych, była znacznie niższa. Wyrok brzmiał trzy lata pozbawienia wolności. Dariusz J. odwołał się od wyroku do Sądu Okręgowego w Lublinie. Ostatecznie został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat.Dariusz J. zaskarżył do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu decyzję sądu, który, jego zdaniem bez ważnych powodów zastosował w stosunku do niego areszt, kilkakrotnie na dodatek przedłużany. Strasburg uznał zasadność skargi i nakazał wypłacenie Dariuszowi J. przez polski Skarb Państwa kwoty 2400 euro jako zadośćuczynienie. Zmieniono personalia