Kasia siedzi w więzieniu od 14 lat: Zabiłam, teraz uczę się cierpliwości

1 dzień temu

Najtrudniejsze było pierwsze zderzenie z nimi. Mówią do mnie: "białko". Nie wiedziałam, o co chodzi. Zapytały: "Ty nie jesteś jakiś dzieciobój?"



– Jestem tutaj za zabójstwo – mówi ze spokojem Kasia. 35 lat, w więzieniu od czternastu. Został jej jeszcze rok odsiadki.

Wie, kim była i kim chce być.

Kim była: – Piłam od wczesnej młodości. W domu zawsze był alkohol. I ćpanie. Starsi bracia byli w więzieniach, tata pił. Mama starała się to wszystko trzymać. Jak miałam 15 lat, to trafiłam do Monaru. Do narkotyków potem nie wróciłam, bo się napatrzyłam.

Wyszła z ośrodka i zrezygnowała z nauki w technikum. Chciała wspierać finansowo rodzinę.

– Potem wydarzyła się tragedia. Moja najmłodsza siostra zginęła w wypadku samochodowym. Miała siedem lat. Kiedy siostra zmarła, zmarło wszystko. Byłam z tym sama, bo nie chciałam obciążać mamy. Uciekłam w alkohol. Bardzo dużo go było – przyznaje Kaśka.

Zrozumiałam: zabiłam


Piła ciągiem od ośmiu miesięcy. Miała dwadzieścia lat. Nie pamięta, jak to się stało. Kiedy wytrzeźwiała, zgłosiła się na policję. – I zrozumiałam, iż zabiłam człowieka. Po przesłuchaniu trafiłam do aresztu – opowiada.

Śledztwo trwało 11 miesięcy. Potem usłyszała wyrok. – Na początku prokuratura krzyczała dwadzieścia pięć lat. Nogi się pode mną ugięły. To przecież więcej, niż wtedy miałam. Ale dzięki temu, iż sama się zgłosiłam, dostałam piętnaście – opowiada.

Z aresztu śledczego trafiła do Zakładu Karnego w Krzywańcu. – Pierwsze tygodnie bez wolności wyglądają dziwnie, trzeba się przestawić. Na "śledczaku" kontakt ze światem jest ograniczony. Jak pojechałam już do zakładu, po wyroku, to mogłam podjąć pracę

i raz w tygodniu zadzwonić do rodziny. Nie buntowałam się, bo wiedziałam, iż muszę odbyć karę – mówi.

Kim chce być: Po dziesięciu latach odsiadki Kaśka trafiła do Zakładu Karnego w Grudziądzu. Bardzo chciała zdać maturę, chodziła tu do szkoły. – W maju miałam egzaminy. Ustne zdane, czekam na wynik pisemnych – cieszy się.

Zaczęła też terapię uzależnień. Mówi, iż najtrudniejsze jest samo przyznanie się do uzależnienia. – Do tego, iż ma się problem. A ja mam problem. Jak człowiek trzeźwieje, to zaczyna widzieć, jak źle funkcjonował, jakie błędy popełniał. Alkohol sprawiał, iż byłam agresywna. Ale staram się być dla siebie wyrozumiała. Nie miałam wzorców, powielałam to, co znałam – zaznacza.

Od czternastu lat Kaśka pracuje nad sobą. W zakładzie ma dobrą opinię, resocjalizacja przynosi efekty. – Uczę się cierpliwości, nie mogę dać się sprowokować. A współosadzone potrafią prowokować. Kiedyś pewnie by już ząbków nie miały. Teraz wiem, iż to nie jest sposób – przyznaje.

Osadzone


W polskich zakładach karnych i aresztach śledczych przebywa około 3,7 tysiąca kobiet. Stanowią 5 proc. wszystkich skazanych.

Dlaczego popełniają zabronione czyny? Kapitan Sławińska wyróżnia dwie grupy osadzonych.


– W pierwszym przypadku mówimy o przestępstwach reaktywnych, czyli takich, które wynikają z silnych emocji lub zburzeń. To na przykład sytuacje, w których coś pęka

w ofierze przemocy.


– Druga grupa osadzonych to te, które mają bardzo trudne, wręcz traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa. To, czego doświadczyły, zdeterminowało ich dorosłe życie, wybory, środowisko, w którym funkcjonowały. Na odpowiednim etapie nie otrzymały pomocy, wsparcia, autorytetu. Naturalną koleją rzeczy powielały schematy, które znały – zaznacza Sławińska.

Zakład Karny jest bardzo często pierwszym miejscem, w którym osadzone dowiadują się, iż można postępować inaczej. Uczą się nowych schematów.


– Podczas odbywania wyroku podejmują pracę: na terenie zakładu albo w firmach zewnętrznych. To bardzo istotne dla ich późniejszego funkcjonowania na wolności. o ile nie mają wykształcenia, dajemy im możliwość zdobycia kwalifikacji, zdania matury. Resocjalizacja to także nauka podstawowych czynności, takich, jak chociażby wykonanie prania. W nauce nawyków pomaga jasno określony harmonogram – podkreśla kpt. Karolina Sławińska.

Pobudka o 6, poranny apel i liczenie. W ciągu dnia praca, zajęcia edukacyjne


i psychoedukacyjne. O 18 osadzone zamykane są w celach. Różnych: cztero, pięcio, sześcio i siedmioosobowych.

W każdej znajdują się piętrowe łóżka, telewizor, toaleta i zlew. Są jasne i czyste.

W oknach cel są kraty.

– Uczymy osadzone dbać o przestrzeń wokół siebie. Prowadzimy różne zajęcia edukacyjne i warsztaty. O odpowiedzialności rodzicielskiej, antykoncepcji, zdrowiu, dbaniu o siebie, swój wygląd. Są takie osadzone, które przez lata nie były u ginekologa. Na naszym oddziale położniczo-ginekologicznym mają szansę zadbać o ten aspekt – tłumaczy.

Osadzone mają zapewnione wyżywienie i potrzebne środki higieniczne.

– W zakładzie półotwartym chodzą w swoich ubraniach. Mogą korzystać z telefonu

w określonym czasie. W zależności od charakteru oddziału mają dwa albo trzy widzenia


z bliskimi w miesiącu. Jeśli swoją postawą zapracują na to, żeby być nagrodzone regulaminowo, to kodeks też przewiduje takie nagrody, jak dodatkowe, czy dłuższe widzenie – wyjaśnia kpt. Sławińska.

Nauka nowego świata


Mimo dni wypełnionych pracą Kasia bardzo często odczuwa samotność. – Wokół mnie jest dużo ludzi, ale w środku czuję się sama. To jest do zniesienia. Tak samo, jak ograniczenie wolności. Jest uciążliwe, ale człowiek jest w stanie przystosować się do naprawdę różnych warunków. To nie jest tak, iż tutaj się tylko dołuję, są momenty uśmiechu. Ja się cieszę na przykład, jak pada deszcz – zaznacza.


W marcu 2026 roku wychodzi na wolność. Nie ma do kogo wrócić: jej mama zmarła, brat popełnił samobójstwo.

– Z pracy, którą tu wykonuję, odkładam pieniądze, chcę wynająć mieszkanie w rodzinnej miejscowości. Chcę, żeby po wyjściu było tak, jak ja chcę, a nie tak, jak ktoś chce. Nie chcę, żeby ktoś mi znowu kupował ubrania. Sama wybiorę, co na siebie założę – rzuca.

Źródło problemów


W Polsce funkcjonuje sześć zakładów karnych dla kobiet. Ten w Grudziądzu jest największą jednostką penitencjarną w skali kraju.

Na jego terenie działa Dom dla matki i dziecka, gdzie osadzone odbywają karę pozbawienia wolności z dziećmi. Jest tu Centrum Kształcenia Ustawicznego, gdzie zdobywają wykształcenie. Ale funkcjonuje także oddział terapeutyczny dla skazanych

z niepsychotycznymi zaburzeniami psychicznymi oraz dla kobiet uzależnionych od alkoholu – "Atlantis".


– Na pobyt w terapii osadzone oczekują około 6 miesięcy i przyjeżdżają do nas

z zakładów z całej Polski. Ich pobyt tu trwa trzy miesiące, ale widzimy, iż zapotrzebowanie jest duże. Najmłodsza osadzona w terapii ma 23 lata, a najstarsza 63. Mają przeróżne wyroki. Od kilku lat pozbawienia wolności, choćby do dożywocia. Alkohol bardzo często jest źródłem ich problemów z prawem. Staramy się znaleźć przyczyny ich uzależnienia i zacząć nad nim intensywną pracę. Zachęcamy do kontynuacji terapii po wyjściu z zakładu karnego – mówi kpt. Karolina Sławińska.

Recydywa


Zuzia ma trzydzieści cztery lata, wielkie błękitne oczy, kilka tatuaży i dużą bliznę po jednej z prób samobójczych. W Zakładzie Karnym w Grudziądzu przebywa od pięciu miesięcy, w sumie "siedzi" piąty rok. Chociaż w młodości obiecała sobie, iż nigdy nie trafi za kratki.

Ale jej problemy z prawem zaczęły się już w gimnazjum. Pierwsze kłamstwa, manipulacje i agresja.

Była w pogotowiu opiekuńczym i młodzieżowych ośrodkach wychowawczych – z każdego uciekała. A potem poznała mężczyznę: 13 lat starszego, uzależnionego, po odsiadce. Okradła kiosk, w którym pracowała, żeby mogli uciec razem do Włoch.

Potem był kolejny partner, który też nadużywał alkoholu.


I też, jak poprzedni, stosował przemoc fizyczną i psychiczną. Zuzia ma z nim dwójkę dzieci.


– Doprowadził mnie do takiego stanu, iż chciałam popełnić samobójstwo. Wzięłam leki, ale obudziłam się na sali szpitalnej. Po tym zdarzeniu zaczął mnie tak bić, iż po raz pierwszy trafiłam do ośrodka dla osób dotkniętych przemocą – przyznaje.

Schemat powtórzył się jeszcze dwa razy. W międzyczasie urodziła córkę, a w czwartej ciąży, z ogromnym lękiem trafiła do zakładu karnego.

– Prokurator odwiesił zawiasy (wyrok w zawieszeniu – red.). Bałam się więzienia, wszystkich zasad w nim obowiązujących. Miałam obraz zakładu z piosenek i filmów: czarny chleb i czarna kawa, kraty, ograniczony kontakt ze światem. Byłam przerażona.

I rzeczywiście trudno było się przystosować. W więzieniu – tłumaczy.

Zuzia spędziła w więzieniu pięć lat. Najtrudniejsze było pierwsze zderzenie z osadzonymi. – Mówią do mnie: "białko". Nie wiedziałam, o co chodzi. Na to one: za co jesteś zatrzymana, czy ty nie jesteś jakiś dzieciobój? Jak usłyszały, iż za wyłudzenia i kradzieże, to się uspokoiły – wspomina.


Po wyjściu z więzienia zrzekła się praw do wszystkich swoich dzieci. – Bardzo je kocham, ale nie chciałam ich ranić. Wiedziałam, iż nie zapewnię im dobrego życia. Są w rodzinach, które o nie dbają – zaznacza.


W zakładzie karnym nie miała wyboru – była trzeźwa. Na wolności wpadała


w alkoholowe ciągi i stawała się agresywna. Ze znajomymi napadła na przypadkowego przechodnia.

Potem jeszcze raz trafiła do więzienia. – I znowu po wyjściu uzależnienie wzięło górę. Miałam próbę samobójczą, a po niej operację ratującą życie i sprawność ręki – wspomina.

Zuzia od stycznia znowu jest w Zakładzie Karnym w Grudziądzu. Została zgłoszona przez psychologa na oddział terapeutyczny dla osadzonych uzależnionych i chętnie podjęła terapię.

– W trakcie terapii zrozumiałam, iż byłam ofiarą przemocy. Jestem na lekach antydepresyjnych i nasennych. Pracuję tu nad zbudowaniem własnej samooceny. Muszę się jeszcze nauczyć większej asertywności, ale już tak nie wybucham, zaczynam rozumieć emocje – zaznacza.

Pod koniec czerwca wychodzi na wolność. Planuje wrócić do pracy w budce z kebabem. Zamieszka w schronisku dla kobiet w kryzysie bezdomności.

– A potem sobie coś wynajmę. Jestem świadoma popełnionych czynów, ale nie chcę być odbierana jako kryminalistka. Jestem dumna, iż pracuję nad sobą. Boję się tylko, iż moje dzieci nie zrozumieją, dlaczego tak postanowiłam. Nie mamy kontaktu, ale pewnie kiedyś poznają swoją historię – dodaje.

Macierzyństwo za kratami


Wiktoria była w szóstym miesiącu ciąży, kiedy zaczęła odsiadkę.

– Wiedziałam, iż muszę odsiedzieć za to, co zrobiłam. Najbardziej bałam się nie samej kary, a tego, iż zabiorą mi dziecko. Że urodzę i już więcej go nie zobaczę. Nie miałam najlepszej opinii na wolności. Myślałam, iż już wszystko przesądzone. Ale jak mnie przewieźli tu i zobaczyłam, iż mogę być z dzieckiem, to odetchnęłam – mówi.

Urodziła w styczniu zeszłego roku. Od tamtej pory razem z synkiem Oliwierem mieszka


w przywięziennym Domu dla Matki i Dziecka.

Zgodnie z artykułem 87 Kodeksu karnego wykonawczego, kobiety odbywające karę więzienia mogą przebywać w zakładzie karnym razem ze swoimi dziećmi do momentu ukończenia przez nie trzeciego roku życia. W ośrodku matki mają możliwość całodobowej opieki nad dziećmi i realizują wszystkie obowiązki wynikające z roli rodzicielskiej.

Dla Wiktorii to zupełnie nowa rola. Ma 24 lata, to jej pierwsze dziecko.

– Pielęgniarki i wychowawcy pomagają mi w codziennej opiece. Dziewczyny, które odbywają karę też. Są zdecydowanie bardziej doświadczonymi matkami. Nie ze wszystkimi się przyjaźnię. Wiadomo, iż jedna na drugą gada, ale jak trzeba pomóc, to sobie pomagamy. No i mamy tu warsztaty dotyczące wychowania, zajęcia z dietetykiem. Bardzo tego potrzebuję, bo wcześniej nie miałam żadnych wzorców – podkreśla.

Miała cztery lata, kiedy zostawiła ją mama. Sześć, kiedy odszedł ojciec. Wychowaniem Wiktorii i jej młodszej siostry zajęli się dziadkowie.

Miała 17 lat, kiedy uciekła od dziadków do swojego chłopaka. Zamieszkali razem, a po kilku latach razem trafili do aresztu śledczego. Odsiedzieli 10 miesięcy.


– Wyszliśmy i partner wrócił do alkoholu i narkotyków. Nie panował nad sobą. Próbowałam mu pomóc, ale za tę pomoc jestem tutaj – wzdycha.

Za oszustwa i kradzieże Wiktoria została skazana na dwa lata pozbawienia wolności. Dzięki spłacie grzywny wyjdzie kilka miesięcy wcześniej.

– Były parter też odsiaduje wyrok, ale nie mamy kontaktu. Oliwierek pozwolił mi inaczej spojrzeć na swoje życie. Miałam straszny harmider w sobie, a on mnie ustabilizował. Pokazał, iż warto myśleć o przyszłości – zaznacza.

Tę najbliższą Wiktoria starannie zaplanowała. Z Zakładu Karnego wychodzą w czerwcu tego roku. Jadą prosto do Domu dla Samotnej Matki.

– Chcę mu dać dzieciństwo, którego sama nie miałam. Wiem, co to znaczy, jak brakuje. Mojemu synkowi niczego nie będzie brakowało. Chcę go wychować tak, aby był szczęśliwy. Aby nie poszedł w moje ślady i nie trafiał do miejsc, do których ja trafiałam. No i nie mogę się doczekać, żeby pokazać mu świat. Teraz jest zamknięty ze mną – przyznaje.

Przywięzienny Dom dla Matki i Dziecka, chociaż bardzo kolorowy, udekorowany


i wypełniony zabawkami, jest częścią Zakładu Karnego. Ze znajdującego się przed nim placu zabaw widać druty kolczaste i zakratowane okna.

– Codziennie rano i wieczorem mamy apel, na którym jesteśmy liczone. Nasza wolność jest ograniczona, co jest trudne. Nie możemy wyjść na spacer, kiedy chcemy, mamy limity widzeń. Moje dziecko ma w sumie tylko mnie. Ale nie narzekam, bo najważniejsze, iż możemy być razem – zaznacza.

Co będzie na wolności?


Mimo ściśle określonych zasad, Służba Więzienna i zatrudnieni pracownicy robią wszystko, żeby dzieci jak najmniej odczuły brak wolności. Po oddziale chodzą

w prywatnych ubraniach, żeby dzieci nie wystraszyły się mundurów. Organizują dzień dziecka, urodziny, święta.


– Żeby mamy uczyły się też, iż warto celebrować z dziećmi, a dzieci czuły się możliwie najbardziej domowo. Na terenie oddziału mamy bawialkę z mnóstwem zabawek

i telewizorem, na którym dzieci mogą oglądać bajki. W okresie letnim osadzone mogą przebywać na spacerze na placu zabaw między godziną dziewiątą a siedemnastą. Raz

w miesiącu wspólnie z psychologiem i paniami osadzonymi wychodzimy na zajęcia kulturalno-oświatowe poza teren jednostki – wyjaśnia mł. chor. Edyta Majewska młodszy wychowawca Domu dla Matki i Dziecka Zakładu Karnego nr 1 w Grudziądzu.

Przyszłości, mimo ekscytacji, budzi także lęk. W zakładzie karnym zwykło się mówić, iż najtrudniejsze są dwa pierwsze tygodnie i te kilka ostatnich przed wyjściem. Kiedy radość

z zakończenia kary przeradza się w obawę przed tym, jak będzie na wolności.


– Niektóre osadzone narzekają, ale my tu wszystko dostajemy podane na tacy: posiłki

o stałych godzinach, wsparcie. Ogarniamy tylko siebie, porządki i pilnujemy dzieci. Ale życie na wolności też jest ciężkie, wszystko trzeba samemu załatwić. Obawiam się, co będzie, jak wyjdę, czy dam radę, czy zapewnię dziecku bezpieczeństwo – zastanawia się Wiktoria.

W czasie odbywania kary, wobec matek prowadzone są działania resocjalizacyjne, które koncentrują się nie tylko na wspieraniu procesu resocjalizacji, ale również na wzmacnianiu ich roli jako matek.

Regularnie organizowane są programy edukacyjno-resocjalizacyjne, w ramach których kobiety zdobywają wiedzę m.in. na temat znaczenia komunikacji prenatalnej, konieczności dbania o zdrowie w trakcie ciąży oraz zasad adekwatnej opieki nad noworodkiem.


– Tak, żeby mogły funkcjonować potem na wolności. Prowadzimy instruktarze, pokazujemy jak karmić dzieci, jak je przewijać, jak dbać o ich higienę. Zdarza się, iż osadzone pochodzą ze środowisk tak trudnych, iż naukę trzeba zaczynać od podstawowych kwestii. Że trzeba wziąć prysznic, zrobić pranie – tłumaczy wychowawczyni.


Jeśli osadzona angażuje się we własny proces resocjalizacji i posiada pozytywną opinię, to wychowawcy występują z wnioskiem do komisji penitencjarnej zakładu karnego o jej przedterminowe zwolnienie, który następnie rozpatrywany jest przez sąd penitencjarny.


– Kiedy jednak mają dłuższe kary, odpowiednio wcześnie staramy się zapewnić opiekę dziecku poza zakładem. Tak samo w przypadku, kiedy osadzone nie rokują, nie opiekują się swoimi dziećmi, mimo naszej pomocy po prostu nie współpracują. Szukamy wówczas miejsca zaufanego i bezpiecznego dla dziecka. Czasami tę rolę przejmują rodziny osadzonych, czasami instytucje. Najważniejsze jest dobro dziecka – dodaje wychowawczyni.

Dać szansę


W ramach resocjalizacji w zakładzie karnym prowadzone są także zajęcia plastyczne


i sportowe. Ostatnio furorę wśród osadzonych robią warsztaty krawieckie.


– Nasze panie szyją torby i pluszaki, które potem trafiają do szkół i domów dziecka. Staramy się odkrywać tu ich talenty i dawać kompetencje na przyszłość – zaznacza mł. chor. Edyta Majewska.

Ale resocjalizacja to także terapia. Przepracowywanie deficytów, trudności, uzależnień.

– Budowanie ich poczucia własnej wartości. One często zakładają maski, tymczasem głęboko w sobie mają niezaopiekowane, skrzywdzone dziecko. Nie wszystkie się otwierają, nie wszystkie chcą podjąć pracę nad sobą. Decyzja należy do nich, co zrobią

z czasem, który tu mają. Zawsze staram się mówić im, żeby dały sobie szanse. Że w zakładzie karnym nie chodzi tylko o odsiedzenie kary. My dajemy im szansę na zmianę ich nawyków, schematów – wyjaśnia kpt. Sławińska.


Uczą się wolności, bo bardzo często były jej pozbawione jeszcze zanim trafiły do zakładu.


– Zniewalały je uzależnienia od używek czy partnerów. Czasami trudności psychiczne.

W zakładzie żyją w sztucznych warunkach, izolacji, odcięciu od świata. Konflikty między nimi są na porządku dziennym. Ale staramy się uczyć je relacji, tego, żeby mówić wprost, o ile mają jakiś problem, a nie czekać, aż emocje eksplodują – zaznacza.

Zdaniem Karoliny Sławińskiej, dużym problemem i wyzwaniem jest stygmatyzacja osadzonych:


– Kobieta osadzona nie wpisuje się w stereotypową rolę matki, opiekunki. Wyjście na wolność jest dla nich bardzo trudne, często są wytykane palcami. A przecież odsiedziały swoje, odbyły karę. Nie wszystkie skutecznie przeszły resocjalizację. Ale bądźmy człowiekiem dla drugiego człowieka. Nie mamy pojęcia, co nimi kieruje, co przeżywają. Ludzie nie rodzą się źli.

Idź do oryginalnego materiału