Moje dzieci zostały bez opieki: teściowa i mama wyjechały na jogę, zostawiając mnie samą.

polregion.pl 3 tygodni temu

Moje dzieci zostały bez pomocy: teściowa i mama wyjechały na jogę, zostawiając mnie samą

W małym miasteczku na południu Polski, gdzie życie płynie powoli, a rodzinne więzi wydają się nienaruszalne, moja rzeczywistość zamieniła się w koszmar. Ja, Katarzyna, matka trójki maluchów niemal w tym samym wieku, byłam na skraju wyczerpania. Moja teściowa i mama, obie już po pięćdziesiątce, uznały, iż ich własne zachcianki są ważniejsze niż moja walka o przetrwanie. Wyjechały na dwutygodniowy jogowy retreat w góry, zostawiając mnie samą z dziećmi, i ta rana wciąż mnie boli.

Mam trójkę dzieci: Antkowi są cztery lata, Zosi trzy, a najmłodszy, Bartek, ma zaledwie półtora roku. Mój mąż, Marek, pracuje od świtu do nocy, żeby utrzymać rodzinę. Nie mam do niego pretensji – robi, co może. Ale ja sama z trzema maluchami, które wymagają uwagi co sekundę. Antek bez przerwy zadaje pytania, Zosia marudzi, a Bartek płacze, jeżeli nie noszę go na rękach. Moje życie to niekończąca się karuzela prania, gotowania, sprzątania i walki o resztki rozsądku. Śpię może cztery godziny na dobę, a sił już prawie nie mam.

Kiedy byłam w ciąży z Bartkiem, teściowa, Bożena, i moja mama, Alicja, obiecały pomoc. Mówiły, iż będą zabierać starsze dzieci na spacery, posiedzą z najmłodszym, żebym mogła choć trochę odpocząć. Wierzyłam im, chwytałam się tych obietnic jak tonący brzytwy. Ale po narodzinach Bartka wszystko się zmieniło. Bożena oznajmiła, iż ma „własne życie” i nie chce być przywiązana do wnuków. Mama z kolei zaczęła mówić, jak to jest zmęczona opieką i marzy, żeby „pomyśleć o sobie”. Ich słowa brzmiały jak zdrada, ale wciąż miałam nadzieję.

Niedawno zadały mi kolejny cios. Obie, jakby się umówiły, ogłosiły, iż jadą na dwutygodniowy jogowy retreat w Tatry. „Musimy się zresetować – powiedziała mama. – Rozumiesz, Kasia, my też potrzebujemy odpoczynku”. Teściowa dodała: „Wy młodzi, dacie radę. Ja w waszym wieku sama wszystko ciągnęłam”. Byłam w szoku. Wiedziały, jak mi ciężko, widziały moje podkrążone oczy, słyszały, jak błagam o pomoc. Ale ich „reset” okazał się ważniejszy niż moje łzy.

Próbowałam je przekonać. „Jak ja sobie poradzę sama z trójką dzieci? – pytałam. – Bartek ciągle choruje, Antek nie słucha, ja choćby nie mam czasu zjeść!”. Mama machnęła ręką: „Przesadzasz, każdy przez to przechodzi”. Bożena była jeszcze chłodniejsza: „Nie dramatyzuj, Kasia. Wrócimy za dwa tygodnie, nic się nie stanie”. Ich obojętność ciąła jak nóż. Czułam się porzucona, jakby moje dzieci i ja były tylko przeszkodą w ich nowym, „wolnym” życiu.

Marek, kiedy dowiedział się o ich wyjeździe, tylko wzruszył ramionami. „Co ja mogę zrobić? To ich decyzja” – powiedział. Jego słowa dobiły mnie. Zostałam sama przeciwko chaosowi. Pierwszy dzień bez nich był piekłem: Bartek marudził, Zosia rozlała sok na kanapę, a Antek rzucił histerią, bo chciał iść na dwór. Krzyczałam na dzieci, a potem płakałam z poczucia winy. Moje życie stało się niekończącym się koszmarem, a nikt nie wyciągnął do mnie ręki.

Zadzwoniłam do mamy, licząc, iż się opamięta. Ale ona, roześmiana i beztroska, odpowiedziała: „Kasia, jesteśmy na jodze, tu tak pięknie! Wytrzymaj, wszystko będzie dobrze”. Teściowa choćby nie odebrała telefonu. Ich obojętność była zabójcza. Wspominałam, jak obiecały być blisko, jak zapewniały, iż kochają wnuki. A teraz medytują w górach, podczas gdy ja tonę w domowym piekle.

Sąsiadka, Grażyna, widząc mój wyczerpany wygląd, wpadła sprawdzić, czy wszystko w porządku. Zobaczywszy bałagan i moje łzy, przytuliła mnie. „Kasia, nie jesteś sama – powiedziała. – Mogę posiedzieć z dziećmi parę godzin, żebyś mogła odpocząć”. Jej dobroć była jedynym jasnym punktem tych dni. Obca kobieta okazała się bliższa niż rodzina.

Minął tydzień, a ja jestem na granicy. Bartek wciąż choruje, nie śpię, a dzieci wyczuwają moją rozpacz i marudzą jeszcze bardziej. Nie wiem, jak wytrzymać kolejne siedem dni. Mama i teściowa nie dzwonią, nie piszą, jakby o nas zapomniały. Ich egoizm rozrywa mi serce. Oddałabym wszystko, żeby wróciły i choć raz zabrały wnuki na spacer. Ale wybrały siebie, swoje góry i swoją jogę, zostawiając mnie, bym się udusiła.

Nie potrafię im wybaczyć. Wiedziały, jak bardzo potrzebuję pomocy, ale wolały własny komfort. Moje dzieci, ich wnuki, to dla nich tylko balast. Ta lekcja jest najgorMoże kiedyś się obudzą i zrozumieją, iż wnuki to nie tylko odpowiedzialność, ale też największy skarb, jaki mogły dostać od życia.

Idź do oryginalnego materiału