Na samym początku oświadczył, iż tylko częściowo przyznaje się do zarzutów. To znaczy do zaatakowania Patryka Z. i Agnieszki B.* Zupełnie natomiast nie kojarzy, żeby uderzył nożem jeszcze kogoś innego.
– Dodam jeszcze, iż nie chciałem zabić żadnej z tych osób, które zaatakowałem, to była moja pomyłka. Decyduję się natomiast złożyć wyjaśnienia w tej sprawie.
Na stadionie czekał na śmierć
Albert G. próbował wytłumaczyć przed sądem motywy swojego działania.
– Od czwartej klasy szkoły podstawowej byłem dręczony przez czterech uczniów. Polegało to na tym, iż wyzywali mnie od śmieci, od odmieńców, zjebów i pojebów. Dźgano mnie także cyrklem, dostawałem „z bara” i bito mnie pięścią w brzuch. Zgłaszałem to nauczycielom i wychowawcy, ale w ogóle nie reagowali na moje skargi. Taka sytuacja utrzymywała się przez kilka lat. Miałem już tego dosyć i dlatego postanowiłem skończyć ze sobą, a przy okazji zabrać ze sobą moich oprawców.
– Jaki miał pan plan tej zemsty? – pytał sąd.
– Polegał na tym, iż miałem wejść do klasy z nożem, zabić ich, a później poczekać, aż policja mnie zastrzeli albo samemu dźgnąć się nożem. W rezultacie spanikowałem w ostatniej chwili, gdy wbiegłem do tej klasy i dźgałem na oślep, jak się okazało – przypadkowe osoby. A później uciekłem do lasu, a następnie na stadion. Tam się rozebrałem i zacząłem się ciachać. Leżałem na śniegu i czekałem, aż się wykrwawię albo umrę z hipotermii. Znalazła mnie jednak policja i trafiłem do szpitala, gdzie mnie pozszywano. Dopiero po jakimś czasie funkcjonariusze mi powiedzieli, kogo zaatakowałem, i wówczas dowiedziałem się, iż nie byli to ci, których chciałem ukarać. I w sumie to już chyba wszystko…