Na jego oczach Niemcy zabili człowieka. Tadeusz Kończak z Żerkowa wspomina czasy II wojny światowej

2 godzin temu
Zdjęcie: foto Lidia Sokowicz


Był najmłodszym z sześciorga rodzeństwa. W momencie wybuchu wojny miał 6 lat. Nie do końca rozumiał o co chodzi z wojną, o której rozmawiali dorośli. Pamięta jednak, iż zaraz po wybuchu wojny mieli początkowo uciekać pod Warszawę. Wóz był już spakowany. Niemcy zabrali ze wsi wszystkich pełnoletnich mężczyzn. Podpalali też stogi. Jedną z jego pięciu sióstr okupacja zatrzymała w Warszawie. Rodzina musiała bardzo się starać o to, aby mogła wrócić do Wielkopolski. Później była na służbie u Niemki w Jarocinie. Później wyjechała razem z nią do Wrocławia. Pozostałe siostry chodziły do pracy do majątku. Niemcy bardzo chcieli, żeby rodzina Kończaków podpisała listę i zostali volksdeutschami. Rodzice nie chcieli się na to zgodzić. Czuli się zawsze Polakami. Panu Tadeuszowi z czasów okupacji najbardziej w pamięci utkwiła mu sprawa Jana Ziółkowskiego.

- Miał około 22-25 lat. Prawdopodobnie jeszcze przed wojną popadł w konflikt z niemiecką rodziną Finke. Musiał się ukrywać. W 1943 roku rodzina Bernatów poprosiła tego Janka o naprawę gramofonu. Przyszedł w laczkach przez pole. Krótko wcześniej zabili cielaka. Pech chciał, iż pojawił się patrol niemieckiej policji na rowerach. Jednym z nich był właśnie Finke. Poczuli zapach smażonego mięsa i zaczęli przeszukanie. Znaleźli mięso w wiadrze, a przy okazji tego Janka schowanego w piwnicy pod kuchnią. Wzięli Ziółkowskiego i tego starszego Bernata. Poprowadzili ich pod karabinami na posterunek do Żerkowa - opowiada Tadeusz Kończak.

Senior wspomina, iż Jan Ziółkowski wykorzystując nieuwagę Niemców, którzy zatrzymali się, aby zapalić papierosa, uciekł w żyto.

- Niemcy za nim strzelali. Jak sam później opowiadał, zatrzymał się dopiero na cegielni w Żerkowie. Później miał podobno choćby wrócić po te laczki. Policjanci się zdenerwowali i bili Bernata kolbami tak długo aż go zabili. Później wozem zabrali ciało do kostnicy w Żerkowie. Jan Ziółkowski wrócił do swojej kryjówki. Niemcom ta sprawa nie dawała spokoju. W końcu udało im się go złapać dzięki psom tropiącym. Za drugim razem przywiązali go już do roweru, żeby im znowu nie uciekł. Trafił później do aresztu w Jarocinie. Nie wiadomo dlaczego, ale ostatecznie go wypuścili. Pracował w majątku w Żółkowie. Tego policjanta Finke wysłano gdzieś pod Warszawę. Został tam zgładzony najprawdopodobniej przez partyzantkę. Podobno wlekli go jak psa za samochodem - dodaje mieszkaniec Żerkowa.

Dziewczyny ze wsi musiały uciekać przez Rosjanami. Ukrywały się na strychach

Zdaniem Tadeusza Kończaka w czasie wojny jako rodzina nie mieli źle. Jego ojciec miał 5 ha ziemi, dwie albo trzy krowy, konia. Rodzice hodowali też świnie, kury, gęsi, kaczki. Do dzisiaj umie posługiwać się kosą. Umie też ją naklepać.

- Jak rodzice jechali do Jarocina w czasie okupacji, to koło wieży ciśnień czekali Niemcy, którzy rewidowali wóz. Mamie zawsze udawało się jednak coś przemycić dla rodziny i znajomych. Kobiety nosiły wtedy nie darmo szerokie spódnice. Siostry chodziły do roboty. Cukru na kartki mieliśmy tyle, iż nie byliśmy w stanie przejeść. W młynie był porządny Niemiec, który po cichu zmielił nam pszenicę na mąkę. Można było sobie upiec chleba. Ludzie w miastach mieli zdecydowanie gorzej, na wsiach radzili sobie zdecydowanie lepiej - opowiada mężczyzna.

Pamięta jeszcze doskonale zamek w Żerkowie, ponieważ chodził na religię do miejscowego kościoła.

- Później Niemcy zwozili mężczyzn z całej okolicy, żeby rozbierali jego mury. W czasie okupacji budowano również wioskę Radliniec oraz łazienki w Żerkowie - relacjonuje mężczyzna. - W styczniu 1945 roku Niemcy zaczęli uciekać. Na drodze w stronę Dobieszczyzny wóz jechał za wozem, a na nich były kobiety i dzieci. Jednocześnie było słychać zbliżające się czołgi. Ruskich interesowały panienki i gorzałka. Starsze dziewczyny musiały uciekać przed nimi z domu. Niektóre ukrywały się na strychach. Rdzieccy oficerowie nocowali też u nas w domu. Sprowadzili sobie kobietę. Kazali zamknąć psy, żeby nie szczekały. Grozili, iż je zabiją, jeżeli będą ujadać. Zorganizowali sobie pijatykę. kilka brakowało, żeby dom spalili. W końcu pojechali i mieliśmy spokój.

Przez kradzież suwmiarki nie mógł dostać świadectwa ukończenia szkoły zawodowej w Jarocinie

Jak podkreśla Tadeusz Kończak, już od dziecka był nauczony pracy. W czasie okupacji chodził do szkoły w Dobieszczyźnie. Wspomina tzw. "kujony", czyli ciężkie obuwie, które dodatkowo podbijali kawałkami opon od rowera, żeby się śnieg nie kleił. Po wojnie pierwsze lata uczył się w Ludwinowie, a do ostatnich klas - szóstej i siódmej - chodził do Łuszczanowa. Chciał zdobyć zawód, więc poszedł do szkoły w Jarocinie. Uczył się za ślusarza - tokarza. W zawodzie przepracował w sumie 14 lat.

- Przez kolegę, który ukradł mi suwmiarkę, nie dostałem świadectwa ukończenia szkoły zawodowej. To był wtedy drogi sprzęt, kosztował chyba 140 zł. Poszedłem do pracy do „maszynowego” przy ul. Moniuszki. Trudno uwierzyć, iż właśnie tam udało mi się przypadkowo odnaleźć tę suwmiarkę. Okazało się, iż Edward ją sprzedał. Sprawę udało się wyjaśnić. Zgłosiłem sprawę szefowi warsztatów - panu Pilarczykowi. Nie wiem, jak oni to ostatecznie załatwili, ale świadectwo dostałem - wspomina mieszkaniec Żerkowa.

W "maszynowym", czyli w obecnej "Jaromie" zajmował się najpierw produkcją przyczep, a później obrabiarek do drewna. W międzyczasie ukończył technikum w Jarocinie. Później pracował również w POM-ie w Jarocinie. Później został mechanizatorem rolnictwa. Dziesięć lat przepracował w Spółdzielni Kółek Rolniczych w Radlinie. Do emerytury pracował w PGR-ach w Raszewach. W słynnej "Agrze" organizował wesele swoich dzieci.

Żonę poznał dzięki zabawie w Żerkowie. Musiał na nią iść pieszo z Jarocina

Ożenił się bardzo młodo, bo w wieku zaledwie 20 lat. Dwa tygodnie po ślubie musiał iść do wojska. Jego przyszła żona mieszkała w Żerkowie. Poznali się na zabawie, na którą musieli z kolegą pójść pieszo z Jarocina. Początkowo miał się bawić z inną dziewczyną, ale życie tak się poukładało, iż dotrzymywał towarzystwa właśnie jej.

- Pracowała w policji i wypisywała dowody osobiste. Wcześniej uczyła najmłodsze klasy w szkole w Dobieszczyźnie. Była też zatrudniona w kuratorium. Na policji pracowała aż do emerytury. Spotykaliśmy się przez prawie dwa lata. Jak przyszło wezwanie do wojska, stwierdziła, iż czekać nie będzie. Chcieliśmy się więc pobrać jak najszybciej. Rodzice co prawda uważali, iż jestem za młody, ale ostatecznie zrobiliśmy skromne wesele. Przeżyliśmy zgodnie ponad pół wieku. W październiku 2003 roku mieli obchodzić Złote Gody, ale Zosia zmarła w maju - mówi Tadeusz Kończak.

Oprócz żony pochował również syna, synową i córkę. w tej chwili mieszka u wnuka w Żerkowie. Dom, w którym się urodził, stoi do dzisiaj. Korzystają z niego dzieci jego kuzyna.

https://jarocinska.pl/wiadomosci/obozowe-buty-przyniosly-smierc-stanislaw-wyremblewski-chcial-pomoc-koledze-w-obozie-zginal-smiercia-meczenska/MMnqnahTsC8mcCQ2pI9N
Idź do oryginalnego materiału