Przeznaczenie w sercu: wybór życia

polregion.pl 4 dni temu

Gdy wyniki badań były już gotowe, Kinga poczuła, jak jej serce ściska się z żalu. W środku rosło maleńkie życie — może dziewczynka, jasnowłosa, z figlarnym uśmiechem. ale strach i rozpacz zagłuszały te myśli. Wsiadła do zatłoczonego autobusu, by pojechać do poradni. Na przystanku, wychodząc, niemal upadła w tłumie. Nagle coś zsunęło się z jej ramienia. Krzyknęła — pasek torby był przecięty. Złodzieje ukradli wszystko — pieniądze, dokumenty, wyniki badań.

Łzy dusiły ją, ale nic nie można było zrobić. Kinga wróciła do domu. Część badań musiała powtórzyć, część odtwarzać. Gdy kolejny raz wychodziła z autobusu, potknęła się i mocno stłukła nogę. Ból przeszył jej ciało, a w duszy zagościł przesądny lęk: „Jeżeli pójdę po raz trzeci, nie wrócę wcale”. Wtedy podjęła decyzję — dziecko będzie żyć. Strach ustąpił, a na sercu zrobiło się lżej.

Ciąża przebiegała spokojnie. USG potwierdziło — to dziewczynka. Kinga już wiedziała, jak ją nazwie — Zosia. ale podczas kolejnego badania lekarze zaskoczyli ją: u płodu podejrzewano zespół Downa.
— Trzeba wykonać amniopunkcję, badanie płynu owodniowego — powiedziała lekarka, wypisując skierowanie. — Ale ostrzegam: to ryzykowne, może spowodować poronienie lub infekcję.

Z ciężkim sercem Kinga się zgodziła.

W dniu zabiegu przyjechała do poradni z Krzysztofem. Został na korytarzu, nerwowo przekładając klucze w dłoniach. Kinga, z drżącymi nogami, weszła do gabinetu. Lekarka podłączyła aparat, by posłuchać bicia serca dziecka. Biło tak szybko, iż zdawało się, iż zaraz eksploduje.
— Poczekamy — zdecydowała. — Podamy magnezję, by je uspokoić.

Kingę odprawiono na korytarz. Siedziała, ściskając dłonie, podczas gdy Krzysztof starał się ją pocieszyć. Po pół godzinie wezwano ją ponownie. Serce dziecka wróciło do normy, ale teraz płód ułożył się plecami — w tej pozycji nie można było pobrać próbki.
— Jeszcze poczekamy — westchnęła lekarka. — Może się obróci.

Za trzecim razem wszystko było idealne: dziecko odwróciło się, serce biło miarowo. Kingę posmarowano jodyną. W gabinecie panował upał, okno było szeroko otwarte, by choć trochę przewietrzyć pomieszczenie. Pielęgniarka wzięła tacę z narzędziami i w tej chwili do sali wpadł gołąb. Ptak, oszalały ze strachu, miotał się po gabinecie, uderzał w ściany, wpadał na ludzi. Pielęgniarka krzyknęła, taca wypadła jej z rąk, narzędzia rozsypały się z hukiem po podłodze.

Kingę znów odprawiono na korytarz. Krzysztof, słysząc hałas, zerwał się:
— Co się stało?
— Wleciał gołąb, wszystko przewrócił — odparła, czując, jak krew stygnie jej w żyłach.
— Kinga, to znak — szepnął. — Wracamy do domu.

Wyszli, nie oglądając się za siebie.

O czasie Kinga urodziła dziewczynkę. Nazwali ją Zosia — biała jak śnieg, rozbrykana, z iskrzącymi się oczami. Gdy skończyła dziesięć lat, Kinga, patrząc na jej uśmiech, wspominała tamten dzień w poradni. Gołąb, niczym anioł, wtargnął w ich życie, by powstrzymać błąd. Zosia była zdrowa, a każdy jej śmiech przypominał Kingi, iż los sam za nich wybrał.

Lecz w sercu wciąż tkwił cień strachu. Co by było, gdyby wtedy nie posłuchała znaków? Gdyby gołąb nie wpadł do gabinetu? Przytulała Zosię mocniej, czując, jak miłość do córki zagłusza wszystkie wątpliwości. Życie nie stało się łatwiejsze, pieniądze wciąż topniały, ale Zosia — ich mały cud — była warta wszystkich prób.

Idź do oryginalnego materiału